- Jesteśmy na miejscu - wyrecytowała podekscytowana.
- Zauważyłam - mruknęła, a rodzicielka z degustacją pokręciła głową.
Przy bramie pojawił się doskonale znany jej mężczyzna. Trener kadry austriackiej, który pojawiał się na ekranie telewizora podczas każdego konkursu skoków narciarskich. To właśnie tam funkcję psychologa miała pełnić jej mama... Według córki nie nadawała się za grosz do tego zawodu. Nie potrafiła dogadać się z własną rodziną, a co dopiero z obcymi skoczkami. Czuła się tu nieswojo. Ludzie, z którymi mieszkała pod jednym dachem, byli związani ze sportem, do którego mimo wszystko nie mogła wrócić. Gdyby nie jej upór, skok nieprzemyślany do granic możliwości, może do tej pory nie znałaby smaku alkoholu i innych używek, odnosiłaby sukcesy, które tak wiele osób uznawało za niedalelą przyszłość. Starzy dłuższy czas przyglądali się dziewczynie, więc stwierdziła, że powinna wyjść z samochodu.
- Witaj - wbrew pozorom Pointner sprawiał wrażenie miłego człowieka. Mimo wszystko nie zamierzała odpłacać się tym samym.
- Możemy już wejść do domu, bo trochę tu zimno - rzuciła oschłym głosem.
Alexander był pewien, że córka wybranki jego serca jest 'trochę' młodsza i pokusił się o urządzenie pokoju
- Co to jest ?! - Wrzask dochodzący z piętra był dla niego uzasadniony.
Kiedy otworzyła drzwi, zakręciło jej się w głowie od nadmiaru różowego. Ba, kolor doprowadzał dziewczynę do nudności. Być może byłoby trochę lepiej, gdyby nie kucyki pony wiszące nad łóżkiem i znajdujące się w różnych częściach pomieszczenia. W życiu nie zaprosi tu znajomych. Jeśli w ogóle ich znajdzie. Zapaliła papierosa nawet nie przejmując się tym, że dorośli mogliby wyczuć charakterystyczny zapach. Rozpakowywała się, unikając obrzydliwej barwy. Z czasem stawało się to coraz trudniejsze, więc uciekła się do innych środków. Kiedy chowała obraz pod stertą ubrań nie sądziła, że znajdzie się tu dla niego miejsce. Z samego spodu walizki wyciągnęła zdjęcie Vogtland-Areny, oprawionej w antyramę. Lubiła porządek, a odzież porozrzucana na wszystkie strony powoli działała jej na nerwy, więc wzięła się za rozpakowywanie i składanie reszty przedmiotów. Musiała przeglądnąć wszystko po kolei, więc zajęcie trochę się przeciągało. Starannie ukryła woreczki z białym proszkiem i sięgnęła po album wystający z bocznej kieszeni. Strona tytułowa wykonana dosyć skromnie z białego materiału odznaczała się jedynie białym płatkiem śniegu wyszytym na samym środku. Później kolejne fotografie i daty z co raz wyższej rangi konkursów. Ta ostatnia... 17 grudnia 2011 r., która niesie za sobą tyle wspomnień....
- Alex, na kolacji będziemy mieć gościa. Bądź miła - mama uchyliła drzwi do pokoju i sama nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Jasne...
~Gregor
Zmierzał do szpitala w zawrotnym tempie z nadzieją, że po drodze nie natknie się na policjantów. Nie poświęcał uwagi zbulwersowanym kierowcom naciskającym na klakson, gdy po raz kolejny próbował wyprzedzać 'na trzeciego'. Zachowywał się egoistycznie, choć w tej chwili baczył tylko na swoje zdrowie, które było zagrożone. Pokonał trasę w niecałe piętnaście minut, co stało się chyba nowym rekordem. Zdenerwowany brakiem wolnych miejsc na parkingu, nieumyślnie zaparkował auto przed czyjąś posiadłością, blokując wyjazd. Spojrzał na budynek, w którym miał dowiedzieć się prawdy. Nie bywał tu w przeciągu całego życia, ile podczas ostatnich miesięcy. Zasłabnięcie, później kolejne... Wciąż nie potrafili znaleźć dolegliwości, na którą cierpiał. Badania wprowadzały jeszcze większe niejasności i burzyły konspekt stworzony przez medyków. Szpitale, ośrodki zdrowia, kliniki, a nawet apteki kojarzyły mu się bardzo źle, a co za tym szło - nienawidził ich odwiedzać, przez co zaniedbywał zdrowie. Otworzył szklane drzwi i poczuł okropny zapach, którego również nie darzył sympatią. Wzdrygnął się, gdy charakterystyczna woń doszła do jego nozdrzy. Dokładnie przestudiował tablicę z rozpisem sal i ruszył w kierunku windy, którą wezwał naciskając parę razy na przycisk. Była pusta, więc wszedł do niej bez wahania i wyszukał okrągłego kółeczka z wygrawerowaną trójką. Kiedy mijał wszystkich chorych, ludzi na wózkach, dzieci pozbawione włosów przez chemię, po raz kolejny stwierdził, że nienawidzi szpitalnych placówek. Współczuł im, a myśl, że wkrótce sam może wzbudzać podobne uczucia, na pewno nie wpłynęła pozytywnie na jego przygnębiający nastrój. Bez żadnych trudności odnalazł gabinet Wernera, z którym odbywał ostatnio większość rozmów telefonicznych. Delikatnie uderzył pięścią w niedawno wymieniane drzwi, a gdy usłyszał znajomy głos, natychmiast nacisnął na klamkę. Za biurkiem siedział siwiejący mężczyzna, na oko przed pięćdziesiątką. Lekko zgarbiony, ubrany w biały fartuch pokazał dłonią miejsce na przeciwko siebie:
- Obyło się bez mandatu, panie Schlierenzauer ? - puścił do niego przyjazne oczko.
- Byłem w okolicy - skłamał - A po za tym, pan chciał spotkać się jak najszybciej.
Medyk popatrzył z powątpiewaniem na tłumaczącego się pacjenta, ale nie był tu od tego, by prawić mu morały na temat szybkiej jazdy. Polubił tego chłopaka, choć znał go dopiero od kilku tygodni. To utrudniało mu przekazanie jakże smutnej informacji, której jak najszybciej chciał się pozbyć. Ciążyła na nim od kilku godzin, od pierwszego rzutu oka na wyniki. W pomieszczeniu panowała krępująca cisza, podczas której wymieniali się spojrzeniami. W końcu Anthony sięgnął do szuflady po kartkę, na której wypisany drobnymi znaczkami, znajdował się wyrok skoczka. Westchnął głęboko i znów zebrał się na odwagę, by na niego popatrzeć.
- Przejdźmy do sedna sprawy... Wyniki mówią same za siebie, zresztą niech pan spojrzy - wręczył mu kartkę, w którą Schlieri wpatrywał się z tępą miną. Dziwił się, że w ogóle ktoś potrafi odczytać litery, które przypominały mu hieroglify.
- Cierpi pan na bardzo rzadką chorobę serca. Operacja jest zbyt ryzykowna, gdyż szanse na przeżycie wynoszą tylko 2 %. Podejmiemy się jej dopiero w ostateczności, kiedy... - zamilkł.
- ... Kiedy mój czas zacznie dobiegać końca ? - wpatrywał się w przestrzeń.
- Dajemy panu trzy miesiące, później wszystko rozwiąże się za sprawą zabiegu albo... - po raz kolejny zawiesił głos - A pańska kariera powinna zostać jak najszybciej zakończona:
- Nie - zareagował stanowczo, po czym wstał i opuścił gabinet.
Miał być silny. Miał... Zagryzał wargę, a kolejne łzy spływały po policzku. Bał się... Chyba pierwszy raz w życiu był tak naprawdę przerażony. Jednak to nie śmierć była powodem... Bał się nagle zrezygnować z wszystkiego, co stanowiło dla niego sens życia. Bał się tych wszystkich współczujących spojrzeń posyłanych w kierunku jego osoby. Bał się, że to koniec marzeń o medalu olimpijskim. Gdy w końcu uwolnił twarz z uścisku dłoni, zauważył, że nie jest sam. Obok niego stała blada, pozbawiona włosów jedenastoletnia dziewczynka. Trzymała w dłoni stojak u góry, którego wisiały dwie kroplówki:
- Dlaczego płaczesz ? -zapytała zupełnie bezinteresownie.
- Może dlatego, że zostały mi tylko trzy miesiące ? - znów na nią popatrzył. Wiedział, że jest chora, ale mimo to nie załamywała się. Ciepły uśmiech dziecka, koił wszelkie zmartwienia.
- A ja mam białaczkę - powiedziała prosto z mostu - Moi rodzice usłyszeli dokładnie te same słowa cztery miesiące temu. Ale widzisz ? Nadal żyję, muszę walczyć. Wiem, że to wkrótce się skończy, ale chcę wykorzystać to, że Bóg dał mi jeszcze trochę czasu.
Odeszła w kierunku mamy, która badawczo przyglądała się rozmówcy córki. Czy to możliwe, żeby ta mała, drobna istotka była dla niego autorytetem ? Najwyraźniej tak. Wiedział, co zrobi. Nikomu o niczym nie powie, a te ostatnie miesiące wykorzysta najlepiej jak tylko będzie mógł... Nie zostawi sportu, zdobędzie medal olimpijski. Dla siebie, kibiców, rodziny, trenera. Dla wszystkich.
~*~
Początkowo nie miałam pomysłu na Gregora, a jego część miała być naprawdę krótka. :)
Ale wyszło, jak wyszło... Mam nadzieję, że nie najgorzej.
Pozdrawiam ! <3
Czytasz = Komentuj.